Tylko 300 kilometrów dzieli Gdynię od Karlskrony. To bliżej niż do Warszawy. Nie wiem, dlaczego tyle czasu zajęło mi odwiedzenie tego uroczego miasteczka na południu Szwecji. Nie mogłam dłużej zwlekać, bo wygrałam wycieczkę do Szwecji w konkursie Open House w Gdyni. Sponsorem nagrody był przewoźnik Stena Line, który dysponuje 2 pasażerskimi promami i w sezonie letnim kursuje 2 razy dziennie. Sama podróż promem była dużą atrakcją i świetnym plenerem do zdjęć. Zdecydowaliśmy nie korzystać z najbardziej popularnej wycieczki „Szwecja w jeden dzień”, a dodatkowo wykupić jeden nocleg, żeby mieć więcej czasu i bez pośpiechu nacieszyć się atrakcjami jakie ma do zaoferowanie Karskrona. Zabraliśmy ze sobą rowery, co muszę przyznać było strzałem w 10. Droga z przystani promowej do miasta to była przyjemność, a dodatkowo rowery przydały się do eksploracji miasta. Drugiego dnia, zostawiliśmy rowery w hotelu, bo w planie mieliśmy 2 godzinny rejs po archipelagu. W wysokim sezonie letnim kursuje tzw hop on hop off, który jest lepszym rozwiązaniem niż nasz rejs. Można wtedy wysiadać po drodze i za chwilę złapać kolejną łódź. Na archipelag składa się ponad 30 wysp, więc jest co zwiedzać. Dla mnie największą atrakcją był spacer po Bjornholmen. To najstarsza cześć miasta, która charakteryzuje się niską, drewnianą zabudową. Domki mają piękne, soczyste barwy, miniaturowe ogródki, a wiele z nich z dumą prezentuje rok budowy, np. 1718 rok. Warto też odwiedzić muzeum Marynarki Wojennej, gdzie można wejść do łodzi podwodnej z lat 80, przejść się tunelem pod powierzchnią wody i zobaczyć wrak statku sprzed 300 lat, czy podziwiać galiony, które zdobiły szwedzką flotę. Gastronomicznie też było bardzo udanie. Zaczęliśmy od czekolady Marabou (już na promie), potem były bułeczki cynamonowe z kawą, sałatka z krewetek, kottbullar z żurawiną. Zabrakło sławnych śledzi, ale wyjechaliśmy na dzień przed midsommar, więc jesteśmy usprawiedliwieni. Zapomnieliśmy o czarnych cukierkach z lukrecją, więc jest powód, żeby do Szwecji wrócić.