Uwielbiam w czasie podróży wieczorem wybrać się na koncert lub spektakl. Wiedeń ma w tym zakresie do zaoferowania bardzo dużo. W wielu pałacach i kościołach odbywają się koncerty muzyki poważnej często połączone z kolacją. Wybraliśmy mniej turystyczną rozrywkę, chociaż wycieczkowicze stanowili najprawdopodobniej większość publiczności. Moim marzeniem było zobaczyć Operę Wiedeńską. Niekoniecznie marzyłam o zobaczeniu Czarodziejskiego Fletu czy Wesela Figara, bo za Mozartem nie przepadam. W sumie nie pogardziłabym Mozatem, w wykonaniu Wiedeńskich Filharmoników, gdyby przyszło mi go słuchać podczas Noworocznego koncertu. Ten akurat odbywa się w Wiedeńskim Towarzystwie Muzycznym (Wiener Musikverein) i aby kupić bilety trzeba zapisać się do loterii na rok w przód.
Wracając do opery to zdecydowanie bardziej wolę Pucciniego czy Verdiego. Tak klasyczne przedstawienia w nowoczesnym wydaniu (jak u Trelińskiego i Kudlicki w Operze Narodowej) to dla mnie ideał. Zdarzyło mi się kiedyś zobaczyć nowoczesną operę i cóż, że w La Scala w Mediolanie, skoro na scenie odbywały się sceny zarezerwowane dla „filmów dla dorosłych”. Lepiej było nie ryzykować, dlatego balet okazał się świetnym kompromisem. Do tego na afiszu była Giselle, pierwszy balet jaki w życiu widziałam z wycieczką szkolną w VII klasie. Na pierwszym akcie strasznie się wynudziłam. Było mało tańca, sceny były chodzone. Nie mogłam doczekać się antraktu, żeby zrobić kilka zdjęć wspaniałego gmachu. Mieliśmy miejsca na ostatnim balkonie co ułatwiło sfotografowanie sceny, a raczej kurtyny. Dzięki temu też mogłam też zwiedzić taras z fantastycznym widokiem na pobliskie budynki. Drugi akt był przepiękny, tajemnicza scenografia, urzekająca choreografia, istna uczta dla oka. Orkiestra grała wybitnie, pomimo sporej odległości od podscenia, wszystkie dźwięk docierały do naszych uszu. Gmach opery można również zwiedzać, tym razem nie mieliśmy tyle czasu. Z pewnością niebawem wrócimy do Wiednia i od opery.