Park narodowy Yosemite przyciąga corocznie tłumy ludzi. Większość z nich, tak jak i my spędza czas w granicach Yosemite Valley. Jeden dzień wystarcza, żeby jedynie rzucić okiem na Half Dome z Glacier Point i zrobić krótki trekking wspomnianą już doliną. Bardzo żałuję, że nie zaplanowałam tam więcej czasu. Moglibyśmy wtedy np. spróbować soloingu. Cha cha oczywiście żartuję, żadne z nas nie uprawia wspinaczki bez zabezpieczeń. El Capitan jest stworzony do tego sportu. To 900 m pionowej, granitowej ściany. Alex Honnold jako pierwszy zrobił to w ubiegłym roku nieco krócej niż w 4 godziny. Szacun. Mi od samego patrzenia w górę kręciło się w głowie.
O mały włos nie dotarlibyśmy do Glacer Point, bo dopiero od kilku dni pługi zdążyły odśnieżyć trasę (byliśmy tam w pierwszych dniach maja). Stojąc na krańcu i patrząc w dół w dolinę albo w drugą stronę na Half Dome, z zazdrością myślałam, że natura była bardzo szczodra dla tego miejsca. Widoki straciły na ostrości, bo oczy wypełniły mi łzy wzruszenia.
Nie udało się nam przejechać przez Park na drugą stronę Sierra Newada, bo Tioga pass jeszcze nie był przejezdny. Drogi w Yosemite często są zamykane przy gorszej pogodzie albo przy pożarach i trzeba na bieżąco śledzić informację na stronie internetowej Parku Narodowego. Oczywiście przy wjeździe otrzymuje się mapę, wraz z niezbędnymi informacjami. Wszystko jest dokładnie opisane i nie sposób się zgubić. Jeśli Yosemite nie będzie jedynym parkiem narodowym, który zamierzasz zwiedzić, polecam wykupienie rocznego pass po parkach narodowych. Bilet upoważnia do wjazdu samochodu z pasażerami i zwraca się przy planowanych odwiedzinach w 4-5 parkach.
W hołdzie dla Ansley Adams, wybitnego fotografa, który na początku XX fotografował Yosemite (zrobił tu pierwsze w życiu zdjęcie), jedna z fotografii jest czarno-biała i nieudolnie naśladuję jego styl.